Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/265

Ta strona została przepisana.

— Kocham, kocham! Pamiętajmy, że życie jest chwilą tylko i — biada temu, kto z przekleństwem pożegna ostatni jej przebłysk!
Ledwie jednak poczuł na sobie zaniepokojone nagle spojrzenie Ludmiły, znowu nakładał na siebie więzy woli, skupiał się w sobie, w pospiechu gorączkowym zaczynał wypytywać i opowiadać, wciągając do rozmowy panią Somową, zapisując do notatnika różne zlecenia i żartując.
— Dawno już nie był u nas doktór Plen... — przypomina sobie raptem chora.
Sergjusz udaje oburzenie i woła:
— Cóż pani sobie myśli, że taka sława całej Czapei będzie się fatygowała do osoby, która tylko leży sobie, jak królowa, i tyje demonstracyjnie? Ale, co do tego dziwaka — dodaje, poważniejąc nagle, — to obawiam się o niego! Mówiono mi w palarni, że nadużywa opjum...
Rozmowa przechodzi na Plena, opjum i jego skutki. Wagin, korzystając ze sposobności, wyjaśnia pochodzenie tego nałogu i rozwój handlu trucizną; to znów zahacza o pułkownika Chaj-Czina, więc opowiada o nim — rad, że może i musi mówić, gdyż serce nie kołacze mu wtedy i nie pada w jakąś otchłań, a oczy tylko w przelocie zatrzymują się na drogiej, łagodnej, kochanej postaci... Wtem nietyle spostrzega, ile wyczuwa, że Ludmiła patrzy na niego dziwnym wzrokiem, szukającym czegoś w jego źrenicach, w ruchu warg i rąk, w wrażeniach, odbijających się na jego twarzy. Łagodny to, ciepły, może, nawet... Wagin nie chce niczego się domyślać, boi się tych przelotnych spostrzeżeń, pragnie tylko jed-