Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/266

Ta strona została przepisana.

nego — zajrzeć do jej oczu, tak, tak, — głęboko, z miłością i oddaniem.
— Błagam! Jeszcze chwilę!... — skamla dusza.
Powieki Ludmiły drgające, niby skrzydła ćmy, opadają powolnie. Czarne rzęsy rzucają zasłonę na roziskrzone oczy i krew odpływa od nagle zaróżowionych policzków. W sercu Sergjusza — znowu smaganie wichru, ryk i łomot fal i nigdzie, na całej przestrzeni oceanu — ani śladu ciszy i ukojenia!
Gdy powiadomił Ludmiłę o prędkim już wyjeździe do Kantonu, wydała żałosny okrzyk, a na twarzy jej odbiło się przerażenie. Oczy jej o coś pytały, żądały odpowiedzi i umierały ze strachu przed nią. Nie zrozumiał tego Wagin, bo był to już nowy człowiek. Miłość zdławiła w nim tajemnicze zmysły, których kolebką jest samotność i walka. Samotności nie czuł, gdyż serce jego i dusza pełne były kochanej istoty, walczył zaś tylko ze sobą, lecz w walce tej coraz bardziej przeradzał się dawny Wagin — morderca, żołnierz, ścigane zwierzę — umykające, Wagin — o potężnej intuicji, wrażliwości przerażającej i zimnej rozwadze. Nic mu nie powiedziały ten krótki, bolesny okrzyk, przerażenie i pytające spojrzenie dziewczyny. Objaśnił je, jako przejaw sympatji i zawodu, że nie będzie obecny przy ich odjeździe do sanatorjum... Tak to odbiło się na nim narazie... Później — w godzinie troski nieznośnej okrzyk ten wdrążył mu się w serce i wstrząsnął niem, jak ciosem pioruna, przerażenie Ludmiły potężnem światłem rozjaśniło mózg, pytanie zaś, zaczajone w oczach i żądne jakichś mocnych słów, czy nowych przysiąg, stało się znakiem ognistym na bezdrożu...
W przeddzień wyjazdu swego, którego pragnął