Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/269

Ta strona została przepisana.

radja będę myślą niknął do pokoju Nr. 102 i kontrolował, czy dobrze się panie sprawują!
Ludmiła znowu westchnęła i jeszcze raz zatrzymała na nim długie, głębokie spojrzenie. Była mu wdzięczna, że zrozumiał jej przerażenie, wyczuła to bowiem i ucieszyła się z jego wrażliwości. Serdecznie i ciepło spytała go weselszym już tonem:
— A co będzie, jeżeli pan nie znajdzie drogi? Przecież za tydzień będziemy już w Szaohing... Pan nawet nie wie, gdzie to jest!
Pochylił się i ucałował ją w rękę, mówiąc:
— Byłem na wojnie i umiem czytać mapy. Niech się pani nie łudzi, będą panie codziennie miały moją wizytę. Proszę tylko o 4-ej myśleć o mnie i... czekać!
Ta żartobliwa pozornie rozmowa niespodziewanie ułatwiła i uprościła samo pożegnanie, gdy miss Dittl, nic nie mówiąc, palcem wskazała na zegar. Wagin zajrzał raz jeszcze w oczy Ludmiły i coś, widać, dojrzał w nich, bo kilka razy pocałował obie jej ręce i miał rozpromienioną twarz, a potem omal nie wyściskał pani Somowej, prosząc, aby pobłogosławiła go na drogę.
Wyszedł z pokoju szybko, nie oglądając się i czując na sobie wzrok Ludmiły.
Miss Dittl w swoim staropanieńskim mózgu kombinowała coś, widać, bo z taką ciekawością obserwowała Ludmiłę, że aż ta zwróciła na to uwagę, i, westchnąwszy, powiedziała spokojnym głosem:
— Zawsze jest ciężkie rozstanie z prawdziwymi przyjaciółmi, a szczególnie tu, gdzie nigdy nie wiadomo, co nam jutro przyniesie...