Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/272

Ta strona została przepisana.

Starożytność jego, przechowana w zabytkach sztuki, architektury i rzemiosłach, tylko Kantonowi właściwych, na każdym kroku biła w oczy, zato tłum uliczny, stroje i obyczaje podległy gwałtownej i tak radykalnej modernizacji, że nawet nie powodowało to uśmiechu ironji lub politowania. Sławetny wódz rewolucji chińskiej, Sun-Jat-Sen, wychowanek angielskiego kolegjum w Hongkongu i uniwersytetu amerykańskiego, z miejsca wypowiedział wojnę tradycjom i wszelkim kultom, z wyjątkiem kultu stałej rewolucji, na co niezawodnie wpłynęły broszury zadzierżystego Leona Trockiego-Bronsztejna oraz kultu — nienawiści i pogardy dla białej rasy. Usiłowania jego uwieńczone zostały pożądanym dla niego skutkiem. Kantończycy i obywatele całej kwantuńskiej prowincji błyskawicznie szybko wyzbyli się warkoczy, czarnych mycek, strojów narodowych, dobrych obyczajów i moralności; architekci i inżynierowie zaczęli burzyć świątynie i budynki historyczne, planując nowe, szerokie ulice, place i parki współczesne na wzór londyńskiego Regent‘s Parku lub paryskiego Lasku Bulońskiego, przekładając arterje kanalizacyjne i wznosząc olbrzymie gmachy publiczne. Z religją było tak krucho, że bonzowie wyznania Jao, idąc za przykładem swego założyciela Lao-Tse, porzucili bezbożne miasto i ukryli się „na pustyni“, a żółci i czerwoni lamowie buddyjscy spakowali manatki i drapnęli do Pekinu, do ziemi Czaharów, a nawet, naładowawszy całe swoje mienie i relikwje na wielbłądy, wyruszyli do Tybetu i Nepalu.
Prawie trzy miljony mieszkańców liczył wówczas Kanton, nazywany pospolicie „miastem bara-