Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/275

Ta strona została przepisana.

dził, że zaśniedziały bronz pęknął oddawna. Wtedy jeden z Holendrów zaproponował zainscenizować klęskę, a mianowicie wrzucić do morza kontrolera rządu nankińskiego. Taki projekt niespodziewanie przypadł do gustu dozorcy, chociaż po chwili zupełnie poważnie już mruknął:
— Niestety, dżentelmeni, dzwon się nie odezwie, gdyż wrzucenie całego nawet rządu nankinskiego do morza nie byłoby klęską! Na wieść o tem brzęknąłby raczej srebrny gong w Amoy, bo nosi nazwę „głosu radości“!
Wspólna wycieczka Wagina skończyła się na tem, że, upodobawszy sobie dowcipnego kustosza „Dzwonu klęski“, wilki morskie zabrały go ze sobą i, trzymając kurs podług kompasu pijackiego, wylądowali w Fati, skąd powrócili dopiero nad ranem.
Kontroler, który napomykał wcale niedwuznacznie, by go tytułowano „excellency“, marudził i przewlekał każdą sprawę. Zapewne otrzymywał dobre diety, więc robił „business“, a nawet prawdziwy, świetny „job“. Każda najmniejsza wątpliwość powodowała długą telegraficzną korespondencję z Nankingiem lub rozmowy telefoniczne, przyczem telefon, jak na nieszczęście, dla „ekscelencji“ był zawsze zajęty, chociaż Wagin w tym samym czasie bez trudu kilka razy już porozumiewał się tą drogą z kompradorem i z brytyjskim konsulatem, dowiedziawszy się od niego, że panie Somowe w samochodzie sanatoryjnym zostały już przewiezione do Szaohing. Wszakże wszystko ma swój koniec! Kontroler, podpisawszy przeróżne akta, pożegnał Holendrów, mruczących sobie pod nosem przekleństwa i wyzwiska, uścisnął rękę Waginowi i zniknął — elegancki, uperfumowany,