Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/277

Ta strona została przepisana.

poczciwy Fred Hastings, poczem Sergjusz natychmiast zaśmiał się w duchu i pomyślał:
— Zresztą co mnie to wszystko może obchodzić? Czyż nie mam większych zmartwień?
Właśnie, że miał. Nie przyznając się sobie do tego, wyglądał listu od Ludmiły, lub przynajmniej od pani Somowej. Mogły były przecież przesłać mu wieść o sobie przez biuro Ti-Fong-Taja? List jednak nie nadchodził. Drugie zmartwienie szło z innego źródła. Sergjusz otrzymał telegram, w którym komprador nakazywał mu czekać w Kantonie na przybycie angielskiego statku „Plymouth“ z Singapoore z pociskami armatniemi i drugiego — „Illinois“, płynącego z amerykańskiemi karabinami. Ten ładunek, jak depeszował Ti-Fong-Taj, zgodnie z zleceniem sztabu, miał być również doręczony korpusowi południowemu.
W oczekiwaniu przybycia statków, Wagin w towarzystwie oficerów chińskich poznawał życie miasta, któremu jego założyciele — czarownicy przynieśli talizmany bogactwa i pokoju. Zapewne ten drugi był fałszywy, bo pokoju Kanton nie zaznał nigdy; bogactwo zato, jak oswojone króliki, samo szło mu do rąk. Tak bogate, że nawet niszcząca rewolucja i wojna domowa nie były w stanie doprowadzić je do ruiny. Miasto zdumiewało gorączkowym handlem, ogromnemi tranzakcjami i natężoną pracą w fabrykach tkackich, metalurgicznych, olejarniach i w warsztatach rzemieślniczych. Te szczególnie zainteresowały Wagina. Poznał majstrów z rodów od pięciuset lat trudniących się w jednym i tym samym zawodzie. Byli to przeważnie artyści, rzeźbiarze, wyrabiający przedmioty z kamieni, kości słoniowej i perłowej