Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/282

Ta strona została przepisana.

nogi aż do lakierowanych pantofelków francuskich, żakieciki, pozbawione wszelkich ozdób, oprócz jednego złotego guza na prawym boku, były zapięte pod samą szyję, a długie rękawy osłaniały ramiona. Gładkie, napomadowane obficie włosy związane były w duże, podłużne węzły, opuszczone na kark. Dwie złote szpilki, ozdobione koralami podtrzymywały całą fryzurę. Damy z towarzystwa wpatrywały się chciwie w ogromne brylanty w uszach kokot i piękne pierścionki, zdobiące cienkie palce o wypolerowanych paznokciach, lekko pociągniętych złocistym lakierem. Kokoty, uśmiechając się dystyngowanie, rozmawiały cichemi głosami, od czasu do czasu wybuchając dyskretnym śmiechem. Zdawało się, że nie zwracały uwagi na publiczność, lecz ich czarne, przenikliwe oczy widziały wszystko i pochwytywały każde spojrzenie. Jedna z nich nieznacznie prawie przywitała kogoś lekkiem wzniesieniem brwi, a mały wachlarzyk, niby „semafor miłości“, wykonał kilka szybkich i tajemniczych ruchów, ni to przypadkowych, ni to umówionych. Druga przyglądała się siedzącemu na werandzie, zapatrzonemu w nią, opasłemu i mocno podstarzałemu Chińczykowi w białych spodniach sportowych i granatowej marynarce. Zapewne też sygnalizowała, gdyż, wyjąwszy z wazy białą magnolję, manipulowała nią, powtarzając wciąż trzy jednakowe ruchy. Wagin zobaczył wreszcie, że chiński dżentelmen nałożył okulary i, dojrzawszy wreszcie tę „mowę kwiatów“, skinął głową. Kokota w odpowiedzi na to opuściła oczy i wrzuciła kwiat do wazy. Po chwili obie kobiety siedziały spokojnie i rozmawiały, pochylając ku sobie czarne, gładko uczesane główki. Koło artystycznie emaljowanych policzków drgały i jarzyły się