Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/295

Ta strona została przepisana.

nia pirackiego bractwa, bo nie żywią nadziei na udaną wyprawę, a najważniejsze, że mają tu kadry w każdej chwili dnia i nocy gotowych i chętnych do wojny ludzi, odważnych i po swojemu dyscyplinowanych, to znaczy, że, zdradzając rząd lub innego najemcę, zdradzają wszyscy naraz, całą gromadą i — sprawa odrazu staje się jasną. Bogate firmy płaciły im haracz, zabezpieczając się w ten sposób od napadów; konsulaty problematycznie bardzo i ostrożnie ujmowały się za swoich obywateli, poszkodowanych przez bandytów wodnych; policja posługiwała się niemi do wytropienia, schwytania jakiegoś samorzutnego i luzem chadzającego zbrodniarza; słowem — z biegiem długiego czasu kasta piratów została uznana za niezbędną i naturalną część ludności bogatej prowincji Kwantung i jej wspaniałego wykwitu — Kantonu. Tajemnice i ponure zbrodnie chińskiej dzielnicy Frisco — źródło natchnienia sensacyjnych romanistów i fabrykantów filmów — zostały importowane przez Pacyfik do kraju Waszyngtona i Lincolna przez emigrantów, którzy porzucili swoje niedostępne kryjówki w labiryncie delty kantońskiej i skalistych brzegów zatoki, skąd ich jastrzębie źrenice widzą dumny Hongkong, barwne Makao i wszystko, co wznosi się ponad poziom Oceanu i co bróździ i tnie jego bezkresne rozlewisko.
Kapitan Goath, który kilka lat bez przerwy uprawiał maty kabotaż w morzach Chińskich i znał tam każdy zakątek, pewnej niedzieli po śniadaniu zaprosił Wagina i Roya Murdocka na przejażdżkę do pływającego miasta. Pożyczywszy od znajomego armatora łódź motorową — starą, rozklekotaną, „dzieżę“, okrutnie strzelającą, bo motor nie spalał całej benzy-