Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/302

Ta strona została przepisana.

nieba kreślił się wyraźnie trzema kominami zielonoszary krążownik japoński, a z otwartego oceanu, pozostawiając za sobą czarne smugi dymu i niosąc na ostrym dziobie pienną falę, pochylony na prawą burtę, pędził ku niemu konwojujący go torpedowiec. Długie szyje armat, jakgdyby z drapieżną ciekawością, prężyły się w stronę miasta. Orkiestra na Fati grała melancholijnie namiętne tango. Jakieś towarzystwo europejskie, siedząc na pokładzie białego jachtu, śpiewało półgłosem przy dźwiękach banjo i mandolin. Pojękiwały mewy a morze oddychało cicho i wonnie. Nad zatoką z okolicznych gór przyglądały się wszystkiemu milczące, groźne działa fortów.
Wagin powrócił do hotelu dopiero po kolacji. Pożegnawszy w kilka dni później Goatha i czarnego Murdocka, zatelefonował do Ti-Fong-Taja, prosząc o dalsze rozkazy. Komprador polecił mu pozostać w Kantonie, gdyż skierowano tam kilka jeszcze statków z materjałem wojennym. Długą, jednostajną czeredą wlec się poczęły tygodnie nudów, bezczynu i ciszy, to znów następowały dnie wytężonej pracy, ciągłych narad i nieprzewidzianych kłopotów. Tęsknota i myśl o Ludmile nigdy nie opuszczały Wagina. Stały się one niezbędne do życia i, gdyby tu w Kantonie znikły odrazu, czuł, że byłoby to początkiem konania. Na święta Bożego Narodzenia dopiero nadszedł list od Ludmiły. Oznajmiała na wstępie, że jest to już drugi jej list, gdyż na pierwszy, wysłany do biura kompradora, odpowiedzi nie otrzymała. Zaginął widocznie lub też adresat wyjechał z Kantonu — takie wyrażała domysły. Z listu jej Wagin dowiedział się, że powróciła już z matką do