Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/303

Ta strona została przepisana.

Szanchaju, że w sanatorjum spędziła czas z korzyścią dla zdrowia i czuje się prawie tak silną, jak wtedy, gdy spotkał ją na Bundzie, kiedy to pędzili razem, jak biegacze olimpijscy do dworca kolejowego, a stamtąd znów aż hen — na Bubbling-Well. Pisała, że od nowego roku zacznie znów pracować u swoich Amerykanów i że matka wynajęła pokój pannie Szmidt — nauczycielce, która mieszkała niegdyś u Ostapowych. Wiele innych nowin komunikowała mu Ludmiła, a z nich Sergjusz mógł sądzić, jak szybko topniała kolonja emigrancka. Ludzie bądź umierali, bądź staczali się na dno upadku i znikali na zawsze, bądź też, jak Ableuchow, wyjeżdżali, odnalazłszy zagranicą kogokolwiek z krewnych, który zgodził się przyjąć biedaków i zaopiekować się nimi. Dowiedział się też Sergjusz, że ci emigranci, którzy przetrwali już najcięższy okres, powoli dźwigali się z nędzy i krok po kroku wywalczali sobie miejsce w społeczeństwie. Arystokratyczne i wykształcone panie, umiejące tylko haftować niepotrzebne nikomu rzeczy, paplać po francusku i płakać o minionych, „pięknych dniach Aranjuezu“ zabrały się do zwykłej, mieszczańskiej, rzetelnej roboty. Powstały praczkarnie, salony mód, pracownie bielizny i piekarnie. Mężczyźni wzięli się do rzemiosł i zakładania małych sklepów i warsztatów. Pojawiły się kadry zrzeszonych szoferów, kelnerów, uczestników orkiestr i chórów, sanitarjuszów, komisjonerów i służby hotelowej. Wagin, myśląc o tych ludziach, był już przekonany, że ta część emigrantów o własnych siłach pazurami i kłami wyrwie okrutnemu Szanchajowi prawo do istnienia, a nawet dobrobytu. Ludmiła nie zapomniała opisać życia Plena, chociaż nie mogła