Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/305

Ta strona została przepisana.

dopisek Ludmiły, znał go już napamięć i powtarzał w duchu, jakgdyby modlitwę. Wielka jasność — ciepła i łagodna zaległa w sercu jego i w duszy. Promieniami jej przesiąkły zdawało się wszystkie żyły jego, mózg i każda kropla krwi. Cały świat wydawał mu się skąpanym w dobrotliwej światłości, kojącej niepokoje i troski, a sączącej z swej głębi nadzieję, że wszystko, co jest nędzne, brzydkie, żałosne i straszne, przeminie, gdyż chwilą nieuchwytnie krótką jest szczęście i nieszczęście, życie i śmierć, nadzieja i rozpacz. W momencie tym Wagin, sam tego nie wiedząc, zajrzał w zawrotną przepaść nieskończoności i zobaczył kolejność planów istnienia — od chwili obecnej aż... Krew odpłynęła mu od mózgu i serce ścisnęło się gwałtownie, gdyż wiedział już, że jeszcze jeden wysiłek jasnowidzenia i stanie w obliczu Najwyższej Potęgi, rządzącej światem... Nie był w stanie wyobrazić sobie, co zaszłoby wtedy, zresztą inne wrażenia opanowały jego myśl i uczucia... Wrażenia te sprawiły mu tak głęboką i wstrząsającą całą jego istotą radość, że, nie spostrzegając tego, zapłakał... Wszystko, co widział nieznanym sobie wzrokiem, znikło. Pozostała tylko pewność, że na stopniach okiem nieogarniętych schodów wieczności widział siebie i Ludmiłę i — nikogo więcej. Stanowili monadę, wspólny kosmos, dążący przez ocean nieskończoności ku celowi, który krył się przed wzrokiem jego duszy na promiennym szczycie tych olbrzymich schodów, gdzie każdy stopień był epoką, erą nawet, wciąż dalszą i wyższą, jaśniejszą i wspanialszą. Zjawiła się w nim pewność, że istota ludzka, ten wytwór kosmicznego tworzywa w rękach Wielkiego Sternika, przełamuje w swej duszy nieskończoność