Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/306

Ta strona została przepisana.

w jednej tylko płaszczyźnie i jakgdyby polaryzuje ją, wytykając w ten sposób nieistniejące, urojone granice, a więc i pojęcie — czasu z tem wszystkiem, co się z nim wiąże — epokami, stuleciami, okresem życiowym jednostki i widmem śmierci, jako przejścia na wyższy stopień innego już istnienia.
Ogarnięty przeżytemi wrażeniami, żył teraz, myślał i czuł inaczej, bo wszystko wypełniło się i uszlachetniło inną treścią i odmienną celowością. W takim nastroju odpisał Ludmile w tonie przyjaznym i spokojnym, lecz w ton ten podświadomie włożył przeświadczenie nierozerwalnych już więzów, łączących ich oboje nie na tej tylko planecie, gdzie lada fałszywy prorok mógł zgasić życie kochanej istoty, a najszlachetniejszy przyjaciel, jakim był Michał Miczurin, przez swoją śmierć — oderwać ich od siebie, ale i tam... tam, gdzie, skrząc się miljonami blasków, widniały, tonąc w nieskończoności, gigantyczne stopnie... Drugi list wysłał do Plena. Wagin prosił go, aby oszczędzał zdrowie swoje i życie, potrzebne oddanym mu przyjaciołom, i opisywał szczegółowo Kanton i swoją w nim pracę, namawiając doktora do odwiedzenia pań Somowych i odczytania im jego listu. Tą prośbą chciał wyrwać Plena z jego otoczenia i nastroju, wierząc, że Ludmiła i pani Somowa obudzą w nim chęć do życia i wstrząsną jego słabnącą już wolą.
Coraz to nowe przybywały do Kantonu statki, skierowywane przez Ti-Fong-Taja. Wagin miał dużo kłopotu z niemi i pracy. Pewnej nocy przyjechał rowerem do mieszkania Sergjusza posłaniec z telegrafu i oznajmił, że Szanchaj wzywa go natychmiast do telefonu. Wagin, zamknąwszy się w kabinie, miał