Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/309

Ta strona została przepisana.

właśnie kontrtorpedowce japońskie... Konsulowie posłali gubernatorowi ultimatum...
Wagin, nie zwracając uwagi na ostrzeżenia, biegł dalej. Około godziny 6-ej zbliżył się już do miasta od strony dworca kolejowego. Nic mu jednak nie pomogły dokumenty, wydane przez rząd nankiński. Nie pozwolono mu wejść do miasta.
— Ogłoszono stan wyjątkowy — objaśniał go jakiś wyższy urzędnik policji chińskiej. — Załoga jest w ostrem pogotowiu. Przepustki wydaje tylko gubernator...
Nie wdając się z nim w dalsze rozmowy, Wagin pobiegł wzdłuż plantu dalej. Okrążył całe miasto i od strony cmentarza usiłował przeniknąć do Szanchaju, słysząc trajkotanie kulomiotów i rzadkie, basowe strzały armatnie. Nie spostrzegłszy z tej strony posterunków, bocznemi uliczkami koncesji francuskiej doszedł wkrótce do murów Czapei. Biegł teraz ku zamiejskim ogrodom z zamiarem wejścia do chińskiej dzielnicy przez południową bramę. Zatrzymał go jednak patrol, czuwający nad tą częścią miasta. Stał tu pluton z karabinem maszynowym. Zrozpaczony Wagin zmuszony był zawrócić do miasta. Wygrał tylko tyle, że bądź co bądź był już w Szanchaju, poza linją blokady. Pędził więc co tchu do swego biura, w nadziei, że ustosunkowany Ti-Fong-Taj wyrobi mu przepustkę od gubernatora. Przekonał się wkrótce, że ruch po opustoszałych ulicach nie był wcale rzeczą łatwą i bezpieczną. Na każdym rogu zatrzymywały go posterunki żołnierzy angielskich i francuskich, wypytywały o nazwisko i adres. Raz po raz jakiś sierżant rzucał przez zęby:
— Nie czas na przechadzki! Dobrze jeszcze, że