uciszyło się nieco, inaczej napewno dostałby pan kulkę, bo od rana gorąco tu było! Niewiadomo jeszcze, co noc przyniesie...
Z wielkiemi trudnościami, stosując różne wybiegi, dotarł wkońcu do Nanking Road i wreszcie przedostał się do domu, w którym mieściło się biuro kompradora. Nikogo, oprócz boya, zamiatającego lokal, nie zastał. Sługa opowiedział mu, że Ti-Fong-Taj przedwczoraj jeszcze wyjechał nagle do Nankingu, a w czasie jego nieobecności przybyli do biura oficerowie japońscy i mieli długą i burzliwą rozmowę z pułkownikiem Wali-chanem. Dziś, po strzelaninie w mieście i napadach „złych ludzi“ na przechodniów i sklepy, personel biura nie stawił się do pracy.
— Boją się — usprawiedliwiał ich Chińczyk, uśmiechając się tajemniczo, — bo wesoło wczoraj było w Szanchaju, ale i dziś będzie wesoło!... Ruszyli już do miasta kulisi z Wusungu i ludzie z dżonek na kanałach... Jeden bataljon przeszedł na stronę buntowników... Jutro, a może dziś w nocy rozpocznie się napad na japońską koncesję...
Wagin wbiegł po schodach do swego mieszkania, naprędce się umył, chmurząc czoło i coś obmyślając. Czuł, że wszystko, co robi, — jest tylko częściowo potrzebne do ważnych czynów. Jakie one być mają — nad tem się nie zastanawiał. O niczem, poza tem, że musi dojść do Czapei, nie myślał. Tam dopiero i tylko tam wszystko się wyjaśni na zawsze i ostatecznie.
— Do Czapei, do Czapei! — krzyczało coś w jego duszy, zmuszając do pośpiechu.
Jednocześnie działał rozsądek — działał z niezwykłym spokojem i dokładnością. Po chwili Wagin
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/310
Ta strona została przepisana.