Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/314

Ta strona została przepisana.

skich generałów i radnych. Powracali zgnębieni, nie wiedząc, co mają przedsięwziąć. Telefoniczne rozmowy z rządem nankińskim również nic im nie wyjaśniły. Zapowiedziana „natychmiastowa decyzja rządu“ nie nadchodziła, chociaż od chwili zakończenia rozmowy minęła już prawie cała doba.
Ten i ów z szanchajskich dostojników oburzał się na ministrów i klął energicznie.
Konsul japoński, jak się okazało wkrótce, nie mógł dać im innej odpowiedzi, gdyż sam nie miał pojęcia, jaki obrót weźmie sprawa. Otrzymał bowiem przed chwilą doniesienie, że w sztabie generała Tojokuni odbywa się tajna narada i że wojskowe patrole nikogo do gmachu sztabu nie wpuszczają.
Istotnie w gabinecie generała zachodziły niezmiernie ważne wypadki.
Utagawa Tojokuni, zarządziwszy obronę koncesji i wysławszy telegraficzny raport do Tokio, chodził po swoim gabinecie, oczekując wieści ze stolicy, gdy drzwi uchyliły się bez szmeru i na progu stanął adjutant, meldując:
— Kapitan Tojogiri Nadoku prosi o pozwolenie stawienia się przed ekscelencją!
— Niech wejdzie! — odpowiedział zdumiony nieco generał, gdyż nie spodziewał się o tej godzinie żadnego raportu.
Zapiął mundur na wszystkie guziki i nałożył okulary. Jeszcze nie zdążył dojść do biurka, gdy do gabinetu szybkim krokiem wszedł młody kapitan i zatrzymał się w służbowej postawie.
— Słucham kapitana! — powiedział dowódca.
— Panie generale, — zabrzmiał głuchy, chrapliwy