— Wszystko dokoła mnie rozpada się... ginie... Nicość... nicość... Jestem strasznie samotna, strasznie opuszczona!...
Z podsiniałych jej oczu popłynęły ciurkiem łzy. Drugi to i ostatni raz zapłakała generałowa od chwili, gdy na cmentarzu prawosławnym przed laty opuszczono do dołu trumnę ze zwłokami męża, którego też zabiły troski. Pani Ostapowa, położywszy się do łóżka, nie podniosła się już więcej. Czując, że zaczyna się konanie, posłała Wichlajewą po córkę. Nie wiadomo, czy Marta odmówiła pogodzenia się z umierającą matką, czy też przebiegła powiernica, obawiając się zmiany ostatniej woli dobrodziejki, nie powiadomiła Marty o życzeniu generałowej. Majestatyczna, wyniosła i energiczna pani Ostapowa — relikt dobrych, starych czasów, śmieszny już, niepotrzebny anachronizm, na zawsze zamknęła oczy, nie ujrzawszy już córki. W „Wołdze“ rozgospodarowała się natychmiast pani Zenajda Wichlajewa, przezwana „starą wydrą“. M-lle Vera, po załatwieniu przez Martę formalności spadkowych, wynajęła mały pałacyk na wybrzeżu Creeku i zaczęła robić szaloną konkurencję innym zakładom tego rodzaju. Zawdzięczała to wyłącznie Marcie. Ona to — „niewinna Messalina“, jak nazywała ją złota młodzież cudzoziemskiego Szanchaju, panowała tam niepodzielnie i władczo. Dla niej rujnowali się bankierzy, magnaci eksportowi, kompradorowie, prezesi banków, do niej — zawsze „niedostępnej i niezdobytej wyżyny“ — wzdychali młodzi Anglicy i Amerykanie, marząc o niej beznadziejnie. Chodziły pogłoski o jej perwersyjnem wyuzdaniu, okrucieństwie i chciwości, ale nigdy nie wymawiano nazwiska tego, kto ją zdobył, jako kobie-
Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/32
Ta strona została przepisana.