Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/320

Ta strona została przepisana.

— Niech dowódca każe postawić w messie sześciu majtków, wydawszy im ostre naboje! — powiedział admirał. — Lejtenant może już iść!
— Rozkaz!
Za oficerem zamknęły się drzwi, a dowódca zaczął znowu chodzić po kajucie w głębokiej zadumie. Miał wykonać rozkaz sztabu, chociaż serce jego było po stronie młodych oficerów. Miał na to poważne powody. Admirał znał dobrze Chińczyków i dzielił ich na trzy kategorje.
— Naród chiński — spokojny, przywiązany do tradycyj, — dowodził nieraz swoim kolegom Morikagge, — z nadzieją spogląda w stronę Japonji, skąd jedynie może przyjść ład do wstrząśniętego kraju, pewność jutra, możliwość istnienia i pracy; ministrowie — są to ludzie mądrzy nieraz i energiczni, lecz miotają się pod naciskiem różnych sił, przeciwko którym, poza podstępną, śliską dyplomacją, pozorną chwiejnością i przewlekaniem każdej decyzji, nie mają innej broni, nie zasłużywszy na uznanie i autorytet; nie mogą oni ocenić należycie rozmiarów i nasilenia nowych potęg i prądów, rodzących się w oceanie ludzkim, wzburzonym nagle od kresu do kresu kraju i od powierzchni do dna jego życia; wreszcie coraz energiczniej poczyna występować młoda inteligencja chińska — zeuropeizowana, zamerykanizowana lub też wyłaniająca się z modnego i skrajnego nacjonalizmu, głuchego na wszystko i ślepego.
Admirał Okamura Morikagge, były profesor akademji morskiej, nie ukrywał przed sobą i członkami rządu, że ten ostatni odłam społeczeństwa chińskiego miał największe znaczenie i zagrażał najistotniejszem