Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/327

Ta strona została przepisana.

urwana komenda i za chwilę — plusk trzech par wioseł. Szalupa odpłynęła.
— Tak... — mruknął admirał.
Oficerowie milczeli, wpatrzeni w surową zwykle, a teraz smutną twarz dowódcy.
— Patrol na pokład! — rzucił komendę kapitan krążownika, przełapawszy wzrok admirała.
Majtkowie jeden po drugim znikali za wąskiemi drzwiami messy.
Admirał powstał i jakby w zamyśleniu oglądał czapkę. Trwało to jedną krótką chwilę.
— Komandor Ito i komandor Jamaguczi o siódmej stawią się w mieszkaniu pułkownika Jamato i...
Urwał i po chwili dokończył:
— Zmieniam rozkaz! Będę sam obecny przy ceremonji harakiri. Komandor Ito będzie mi towarzyszył... A teraz posłać ludzi do dział!
Szybkim ruchem nałożył czapkę i wyszedł z messy. Krążownik „Asahi“ przemówił niebawem głosem swych armat ryczał przez całą noc, wbijając w stłoczone zbiorowisko domów Czapei oślepiające ostrza projektorów i zasypując ją stalowym deszczem pękających pocisków.
Admirał Morikagge, nie opuszczając kabiny, raz po raz tupał nogą i przez zęby rzucał komendę stojącemu przy nim dowódcy krążownika:
— Ognia! Ognia!
Zakrawało na prawdziwą bitwę. Komandor Ito od czasu do czasu ze zdumieniem podnosił oczy na admirała. Nie rozumiał, że Morikagge miał w sercu burzę i rozpacz, myśląc o zbliżającym się poranku.
— Za ich życie! Za ich życie! — judził go jakiś