Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/328

Ta strona została przepisana.

głos wewnętrzny, więc znowu tupał nogą i syczał przez zęby: — Ognia! Ognia!
Pułkownik Kamo Jamato aż do brzasku sypał szrapnelami z dział, ustawionych na wybrzeżu, a potem kazał zwolnić aresztowanego pułkownika Arisagawa, odczytał mu otrzymany rozkaz admirała, polecający zburzenie Czapei i oznajmił, że podaje się do dymisji.
Pułkownik bez słów zrozumiał, co ma się stać, i w milczeniu uścisnął rękę kolegi.
— Pułkowniku! — zwrócił się do niego Jamato. — Za parę godzin dokonam obrządku harakiri i mam zaszczyt prosić pana na „koiszaku“ — świadka tej ostatniej w mojem życiu ceremonji. Jako samuraj, nie odmówi pan samurajowi?
— Istotnie! — odparł Arisagawa. — Jestem do waszych usług, pułkowniku!
— Dziękuję!
Uścisnęli sobie ręce. Jamato odprowadził pułkownika do drzwi i poszedł do swego mieszkania, gdzie już czekał na niego kapitan Nadoku.
— A więc za dwie godziny?... — rzucił Jamato, spojrzawszy na zegarek.
— Tak jest, za dwie godziny — jak echo padła odpowiedź.
— Czy kapitan ma jakieś życzenia?
— Tylko jedno — doręczenie tego listu mojej matce.
— Dobrze! Tymczasem żegnam kapitana.
— Sajonara, pułkowniku!
Wzięli się za ręce i zajrzeli sobie w oczy głęboko, głęboko. Czuli obaj, że było to pożegnanie. Po