Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/329

Ta strona została przepisana.

chwili narodowym obyczajem pochylali się w ukłonach, gdy kapitan cofał się ku drzwiom.
Nadoku wyszedł. Pułkownik usiadł przy biurku i zaczął pisać list do ojca i żony. Krótki, żołnierski, surowy list o tem, że musi umrzeć.
Musi... Tak! Wierzył święcie, że umrzeć musi. Urodził się wszak samurajem. To wkładało nań ciężkie obowiązki. Skończywszy list, krzątał się po pokoju, z szafy wydobył świeżą bieliznę, ciemne kimono i nowe „geta“, a potem obejrzał starą szablę i krótki, ostry sztylet. Spojrzał na zegarek. Dochodziła szósta.
— Jeszcze cała godzina!... — szepnął do siebie i usiadł na kanapce.
Przymknął oczy i pogrążył się w myślach.
Szeroka, brzydka twarz jego złagodniała nagle i stała się uduchowioną. Nie słyszał już odgłosów strzałów armatnich i bicia zegara.
Zdumiał się nawet, gdy do pokoju wpadł ordynans i zameldował:
— Admirał Okamura Morikagge i komandor Ito przybyli do pana pułkownika!
— Zaproś panów do salonu, Szizu — cichym głosem powiedział Jamato do wystraszonego żołnierza.
Ordynans wypadł z pokoju, ale wnet powrócił i znowu meldował:
— Pułkownik Arisagawa i kapitan Nadoku proszą o widzenie się z panem pułkownikiem!
— Do salonu, Szizu, wszystkich proś do salonu! — uśmiechnął się do niego oficer.
Przeszedł do sypialni, szybko zmienił bieliznę i obuwie i narzucił na ramiona kimono.