Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/33

Ta strona została przepisana.

i kochankę. Takiego zdobywcy istotnie nie było na bruku „wielkiej, zbrodniczej Babilonji“. Miss Marth — fizycznie dziewicza, a do rdzenia duszy rozpustna i wyrafinowana — wyzyskiwała najbogatszych mężczyzn złudą uległości przed ich błaganiami, miłością i żądzą, lecz pozostawała niezmiennie „niewinną Messaliną“, umiejącą szaleć i doprowadzać do szału, coraz to nowe ofiary wciągając w swoje sieci.
— Nie przeholuj tylko, najdroższa! — pewnego razu ostrzegała rozkochana w niej Wiera, okrywając jej nogi obłędnemi pocałunkami, gdy Marta, wyszedłszy z wanny, rozcierała sobie wspaniałe, smagłe ciało, szorstkim ręcznikiem. — Mężczyźni mają granice cierpliwości...
Marta śmiała się cicho, poddając się szalonym pieszczotom przyjaciółki i lubieżnie się prężąc.
Pewnego razu w dziennikach szanchajskich pojawiły się sprawozdania z zakończonego procesu rosyjskiego adwokata Lubicza w „British Court“. Z toku śledztwa wynikło, że przedsiębiorczy prawnik nietylko sfałszował testament niejakiego Springfildsa, naczelnego dyrektora fabryk tkackich, ale brał również udział w jaknajszybszem zrealizowaniu zapisu. W tym celu, jak dowiodła sekcja zwłok Anglika, autorowi testamentu dana została jakaś nieokreślona ściśle trucizna. Wyrok sądu brytyjskiego dla bezbronnego „obywatela bez ojczyzny“ wypadł wyjątkowo surowo. Więzienie dożywotnie, na które został skazany wytworny, elokwentny „grand amant“, obrane zostało gdzieś w dalekiej kolonji. Na tem urwały się wszelkie wiadomości o Grzegorzu Lubiczu, bo chyba nie sądzonem mu już było powrócić z wię-