Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/343

Ta strona została przepisana.

ostrożnie na chodnik i począł przekradać się tuż pod domami, plecami przyciskając się do ich murów i kryjąc się za każdem ich załamaniem, we wnękach bram i wejść. Zrzadka, pogwizdując żałośnie, przemknęła jakaś zbłąkana kula i odłupała kawałek tynku lub ugrzęzła w słupie telegraficznym. Wagin posuwał się wciąż dalej i dalej, omijając biuro policji francuskiej, gdzie byłby z pewnością zatrzymany.
Wąziutkim i ciemnym zaułkiem dotarł wreszcie pod mur Czapei i, kryjąc się w jego cieniu, zbliżał się do zachodniej bramy. Przekonał się, że cofnięto już wystawiony tam przedtem patrol. Francuzi, przekonawszy się, że buntownicy nie zamierzają rozpocząć przeciwko nim działań wojennych, ściągnęli swoje oddziały na terytorjum koncesji, jakgdyby podkreślając tem swoją neutralność.
Wagin popędził co tchu do bramy. Była rozwarta naoścież, gdyż przed dwoma dniami jeszcze tłum wyłamał jej podwoje. Sergjusz wpadł poza mury i, zatrzymawszy się za niemi, orjentował się, w jakim ma iść kierunku. Zdziwiło go, że nie spotyka ludzi. Czasami tylko przemknął pies lub śmignęła wystraszona kotka.
Ostrożnie się skradając, wyszedł na Fu-Tien-Koo. Ta ludna zawsze ulica, zdawało się, wymarła. Skądś zdaleka dobiegała bezładna wrzawa.
Pędził jak nieprzytomny ku składom Jun-cho-sana. Jęknął, ujrzawszy zerwane z zawiasów drzwi i na chodniku głęboki lej, wyszarpnięty przez pocisk. Odbity tynk i połupane na drzazgi drzwi i okiennice świadczyły o wybuchu. Wagin przebiegł podwórko i wpadł na ganeczek małego domku, tyle razy widzianego w samotnych marzeniach. Otwarte drzwi do