Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/42

Ta strona została przepisana.

dziawszy się, że Wagin wyjeżdża, przyszedł pożegnać go. Gadał coś, bez sensu mieszając chińskie i angielskie słowa i co chwila powtarzając „a very serious, ever gentleman“, co miało oznaczać najwyższy komplement. Wreszcie Wagin, załadowawszy na dorożkę swoje walizki i worek z pościelą, odjechał. Wiózł ze sobą gorycz w sercu i coś jeszcze — ni to niezaspokojony, dotkliwy głód, ni to niezadowolenie, że czegoś koniecznego nie zrobił i że już nie będzie mógł odrobić tego i naprawić. Wzdragał się przed analizą swego nastroju, pocieszając się tem, że bądź co bądź w małym domku przy Fu-Tien-Koo pozostawił oddanych sobie przyjaciół i jednemu z nich odejściem swojem przysporzył spokoju i szczęścia. Miał w tej chwili na myśli Miczurina, lecz zaledwie przypomniał go sobie, skrzywił się i szepnął:
— Nieznośny, głupio rozradowany był ten śmieszny drab!
Zasmuciła go poruszająca się na dnie serca niechęć do lejtenanta, więc skarcił siebie za to surowo.
— Nikczemne, niewdzięczne zwierzę, zapomniałeś, że on uratował cię od głodu i otworzył przed tobą drogę do nowego życia!
Wagin poczuł ostry wyrzut sumienia. Ucieszył się, uświadomiwszy to sobie, i już z łatwością otrząsnął się z przytłaczającego go przygnębienia. Wkrótce już urządzał się w dużym pokoju tuż nad biurem kompradora. Okna wychodziły na obszerne, wyasfaltowane podwórze z trawnikiem i klombami wzdłuż bocznych chodników. Można stąd było obserwować życie i pracę w warsztatach jubilerskich, mieszczących się w oficynach głównego gmachu. Po obiedzie wszedł do biura i poznał się z Nun-Kou.