Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/44

Ta strona została przepisana.

sumienia, a nawet pogardę dla siebie. Zupełnie, jak przechodzeń — dla wszystkich obcy i do nikogo nie przywiązany. Dopóki taki przechodzeń dąży gdzieś z uporem, o niczem poza samym procesem wędrówki nie myśląc, dopóty może zachować spokój, równowagę i podświadome zadowolenie, lecz biada mu, jeżeli zastanowi się poważnie nad tem, co pozostało za nim — tam, gdzie wije się nić jego śladów! Tu nie odwdzięczył się dostatecznie, tam skrzywdził i sponiewierał, w innem miejscu zawiódł czyjeś nadzieje, za ciepło serca zapłacił chłodem słów bez treści, oziębił i podeptał nagły wybuch szczerości milczeniem obojętnej i jałowej duszy... O, wtedy ciężkie napadają zgryzoty i wstyd i wyrzuty ogniste i łzy, które nic już zagasić nie mogą i nikogo przebłagać! Takim przechodniem czuł się Wagin, gdy napadała go potrzeba rachunku sumienia i rozmyślań o swojem życiu. Zdziwiło go i zaniepokoiło, że potrzebę tego oglądania samego siebie wyczuwał teraz coraz częściej i to, w tym nowym okresie, który zapowiadał się tak świetnie dla niego. Cóż powodowało te męczące i tak bardzo niepotrzebne pozornie nastroje? Wagin zadał sobie pewnego razu to pytanie, stojąc przy oknie i patrząc na pochylone postacie snycerzy i jubilerów chińskich zprzeciwka. Zazdrościł im z całej duszy. Szczęśliwcy ci mieli własny świat i mogli go ogarnąć od kresu do kresu. Widzieli przed sobą osiągalny i dostępny cel — artystyczne wykonanie produkowanych przedmiotów i dobrobyt. Dwa światy ściśle ze sobą związane. Wzloty ducha i sprawiedliwe wymogi ciała. Istotnie — w tych to granicach zamykało się życie człowiecze. Jakżeż to wszystko układało się Waginowi? Co do potrzeb ciała mógł