Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/49

Ta strona została przepisana.

kiego należy poszarpać, rozrzucić po różnych polach bitew, aby nie zaszła pomyłka w obrachunku.
— 300.000 karabinów i 30, 000.000 nabojów! Jeszcze 120 bateryj... więcej pocisków gazowych... kulomiotów najnowszych, najszybciej strzelających!
Nie wytrzymał wreszcie i bardzo oględnie zresztą zwierzył się ze wszystkich trosk swoich przed starym Nun-Kou, do którego poczuł odrazu sympatję. Chińczyk począł szczerzyć żółte zęby i coś mruczeć w swej łamanej mowie rosyjskiej.
— Biali ludzie rozumieją tylko cios pięści, musimy więc nauczyć się bić! Dlatego tak ustąpliwi jesteśmy względem Japończyków... Już oni nas nauczą, a potem, jeżeli się nie opamiętają, — wybuchnie wojna i z Japonją. My ją wygramy! Nikt na świecie nie będzie triumfował nad naszą cywilizacją, jak dotąd żaden jeszce najeźdźca nie zwalczył jej, lecz roztopił się w niej, jak miedź, wrzucona do płynnego żelaza!
W głosie starego Nun-Kou odezwały się nuty dumy i tej pogardy, z jaką od wieków spoglądają żółci ludzie na wspaniały dorobek białej rasy. Przeraża ich czasem, ale nigdy im nie imponuje, bo czyż imponował kiedykolwiek dumnym patrycjuszom najgenjalszy choćby niewolnik-barbarzyńca?
Ta rozmowa nie przyniosła ukojenia Waginowi, zirytowała go nawet, więc zauważył zimnym głosem:
— Chiny mogą być odwewnątrz rozsadzone przez rewolucyjną, postępową młodzież...
Nun-Kou uśmiechnął się zlekka i wzruszył ramionami:
— Młodzież ta za lat dziesięć będzie już dojrzała i opamięta się! Dla Chin dziesięciolecie — to prze-