Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/56

Ta strona została przepisana.

Wagin z bladą twarzą słuchał Miczurina i postanowił sobie nie odpowiadać na jego wybuch, lecz, posłyszawszy o zamierzonej spowiedzi jego, machnął ręką niecierpliwie i, patrząc surowym wzrokiem na przyjaciela, powiedział dobitnie:
— Oszaleliście! Jeżeli macie jakieś grzechy, nie mówcie o nich Ludmile! Daję wam przyjacielską radę. Możecie wyznać jej, że popełniliście największą zbrodnię — to przerazi ją a potem zaciekawi. Kobiety są zawsze jednakowe — pociąga ich męskość naszych czynów. Ale przyznawać się do grzechów?! Co za naiwność! Wiecie co nastąpi, — wy stare dziecko? Z waszych grzechów pozostanie jej w pamięci jeden jakiś — a niewątpliwie najmarniejszy i najśmieszniejszy, no — powiedzmy, że w „Gospodzie 4-ch stron świata“ kradliście kucharzowi słoninę! I nic już tego wrażenia nie rozproszy, choćbyście jej mówili potem, że zabiliście Lenina lub samego Lucyfera i że kochacie ją wierniej od Romeo i płomienniej od Otella! Nic to wam już wtedy nie pomoże! Będzie widziała was zawsze zakradającego się do spiżarni na bosaka, aby nie zbudzić kucharza, i powracającego z połciem słoniny pod pachą. Cha-cha-cha! Wielki bohater! Męczennik! Ofiara losu i kataklizmu dziejowego! Połeć słoniny ukradkiem unosi pod pachą! Cha-cha-cha!
Miczurin aż zawył z bólu i — Waginowi wydało się, że olbrzym runie na niego.
— A wy... wy... wy... czy macie prawo wszystko mówić o sobie?! — chrapliwym głosem rzucił, z nienawiścią patrząc na Sergjusza. — Opowiadał mi doktór Plen o bardzo porywającej legendzie waszej o dwóch aż naraz zbrodniach!