Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/64

Ta strona została przepisana.

Prezydent, ministrowie, sztab i urzędnicy o niczem nic nie wiedzą. Istotnie o niczem nie chcieli wiedzieć, lecz ten i ów z wyższych nawet biurokratów i wojskowych szczegółowo informował się o tem, czy szanchajski komprador zamierza wypłacać urzędnikom premje za szybkie załatwienie spraw, związanych z dostawą broni. O ten przykry i hańbiący szczegół przedsięwzięcia — pozostałość słynnego w Chinach łapownictwa i przekupstwa, — układał się wprawny w tych rzeczach Lu-Hun i, zawdzięczając jego zabiegom, jeden z urzędników oznajmił wreszcie Waginowi, że władze polecą posterunkom granicznym i strażnikom celnym „patrzeć w słońce“, co miało oznaczać, że nie będą widzieć dążących do Hupeh transportów z bronią. Inny znów dygnitarz doradził przewóz ładunków rzeką aż do Ankingu, skąd dalej skrzynie przeniosą tragarze.
— To — niemożliwe! — zawoła! Wagin, posłyszawszy taką radę. — Przenieść 5000 karabinów i pół miljona ładunków?!... Na to potrzeba co najmniej pięciuset tragarzy!
Ministrowie i urzędnicy uśmiechali się pobłażliwie i pogardliwie. Zapewniali cudzoziemca, że może mieć nawet sto tysięcy ludzi. Po zatrzymaniu się statku w Ankingu, stawi się na jego pokładzie zaufana osoba i wszystko ułatwi. Kiedy dżentelmen spodziewa się ładunku? Jak ta sprawa się przedstawia? Jakto? Ładunek broni znajduje się już na statku „Czangsza“, którym dowodzi stary znajomy, kapitan Bojcow? Bardzo dobry marynarz! Zna Jantse-Kiang lepiej od miejscowych rybaków! Wyruszyć jednak do Ankingu można dopiero pojutrze, gdyż goniec nie dotrze wcześniej do