Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/65

Ta strona została przepisana.

„zaufanej osoby“. Piękne ukłony, komplimenty, wszystko płynne, na niczem nie oparte... Interes miljonowy i tak — „na gębę“. Do wściekłości doprowadzało to Wagina, ale niebawem się przyzwyczaił.
W Nankingu, siedząc z szyprem Bojcowym w restauracji wpobliżu stacji kolejowej, rozmawiali po rosyjsku. Bojcow wtajemniczał Wagina w burzliwe dzieje dawnej stolicy i przez okno pokazywał mu różne pagórki — gdzie teraz przyczaiły się forty, broniące miasta.
— Do Nankingu rzeką mogą dopłynąć z oceanu największe nawet pancerniki, bo Jangtse jest dostatecznie głęboka. Ale teraz, gdy powstała tu twierdza — twardy to orzech do zgryzienia. Mocno się obwarował rząd w nowej stolicy, przeniesionej tu z Pekinu!
Ledwie padły te słowa, do stolika ich zbliżył się jakiś cudzoziemiec w półwojskowem, półcywilnem ubraniu i szepnął tajemniczo:
— Rodacy! Mam zaszczyt się przedstawić. Jestem kapitan Teodor Ozierow z konnego korpusu generała barona Ungern-Sternberga.
— Skąd pan tu przybył? Przecież tu dla ungernowskiego oficera nie jest miejsce bezpieczne? Czy pan nie wie, że baron wyrżnął sporo chińskich republikańskich wojsk? — pytał Bojcow.
— Klęska! — jęknął oficer. — Zdrada! W Mongolji od miesiąca kręcili się jacyś ludzie i namawiali niektórych oficerów naszych do buntu. Dużo rzucono na to pieniędzy! Wreszcie baron schwytał kierownika bandy. Okazał się komisarzem bolszewickim — Żydem...
— No, i jakżeż się to skończyło? — niecierpliwie dopytywał się szyper.