Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/70

Ta strona została przepisana.

Radość, ogarniająca Wagina, przechodziła powoli w spokojny, najlepszy do rozmyślania nastrój. Odsuwając na drugi plan ważną nowinę o klęsce barona Ungerna, co nie było bezpośrednio z nim związane, zaczął myśleć tylko o sobie. Teraz to już naprawdę mógł budować własne życie. Budować tak, jak to najbardziej odpowiadało jego poglądom. Mogło to być choćby najskromniejsze, lecz normalne już życie. Dotychczas nie zaznał go. Czuł się wciąż przechodniem, dążącym gdzieś bez wyraźnego celu. We wszystkiem wyczuwał też nużący pośpiech. Nie miał, zda się, czasu pomyśleć o sobie. Stał się zdumiewająco obojętny do pożywienia i najzwyklejszych wygód. Pędził ascetyczne życie. Nigdzie nie bywał, nie potrzebował rozrywek, kobiety nie pociągały go. Wszelkie żądze i wymogi zmysłów oddawna zapadły w stan letargu. Powabne nawet kobiety o wyzywających, natarczywych i kuszących oczach budziły w nim odrazę. Wagin skorygował natychmiast tę myśl, przypomniawszy sobie złotowłosą Angielkę — tennisistkę na Bundzie, którą spotkał prawie w tej samej chwili, gdy spostrzegł Ludmiłę, powracającą z cerkwi. Tak! Wtedy to poczuł pociąg zdrowego, głodnego mężczyzny do młodej i zapewne podnieconej zmysłowo kobiety. Zauważył to jednak raz tylko. Nie zrobiła na nim żadnego wrażenia ani atakująca go Marta Ostapowa, ani ta szczebiotliwa stenotypistka z „Szun-Pao“, miss Eveline Craw, co tak usilnie i przedsiębiorczo demonstrowała przed nim naprawdę piękne nóżki i bardzo nęcący biuścik, zaledwie przysłonięty cieniutką, przezroczystą bluzką jedwabną. Starało się biedactwo, jak mogło, by go skusić i zniewolić do miłosnej awanturki. Wagin uśmiechnął