Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/90

Ta strona została przepisana.



ROZDZIAŁ IV.
MIASTO MĘŻCZYZN.

Już słońce kryć się poczynało za dalekim horyzontem. Jego czerwone promienie w strugę gęstej krwi zmieniły mętną wstęgę rzeki. Rybitwy szybowały nad wodą, wymachując zaróżowionemi skrzydłami, wpadały do nurtu i odlatywały unosząc zdobycz. Na ich miejsce przybywały inne i, walcząc z wichrem, jęczały drapieżnie, wpatrując się w mknącą zwarę, całą w pianie, wirach i syczących lejach. Statek, lawirując wśród licznych w tem miejscu wysepek, okrytych lasem lub wysokiemi trzcinami, spotykał ciężko naładowane dżonki żaglowe, o wysoko podniesionych rufach i płaskich dziobach. Wiozły one ryż, proso, pszenicę, herbatę i towary z uprzemysłowionych i niedawno jeszcze przysłowiowo bogatych miast, leżących tuż obok siebie nad Jangtse. Hanjang, Hańkou i Wuczang na tych krypach posyłały eksporterom na Wusungu swoje słynne na cały świat wyroby i najwyższe gatunki herbaty dla Rosji i Anglji. Na końcach masztów, łopocząc, miotały się na wietrze i głośno furkotały barwne papierowe smoki i trójkątne banderki z hieroglifami właścicieli. Fałdziste, czerwone lub żółte żagle prężyły się na grubych rejach bambusowych i dudniły,