Strona:F. A. Ossendowski - Szanchaj - II.djvu/99

Ta strona została przepisana.

kobiecych ust Plena i padły słowa, natychmiast pochwycone słuchem:
— Tylko silni wytrwają...
Wagin był tak pochłonięty realnością swej wizji, że nawet nie zdziwił się, posłyszawszy zagadkowe słowa Plena, ale w tej samej chwili myśl jego, zdać się mogło, bez żadnego związku z wrażeniami, pobiegła ku Ludmile i natarczywie pytała kogoś:
— Czy wytrwa ona? Czy jest silna?
Wagin poruszył się gwałtownie. Zjawa rozproszyła się w szarości oparów nad rzeką, ale dziwnie niepokojące teraz pytanie, nie odbiegło i wciąż żądało odpowiedzi. Sergjusz wzruszył ramionami i starał się odtworzyć sobie postać Ludmiły. Niezbadanym wzrokiem wewnętrznym szukał jej wszędzie w domku Jun-cho-sana, na ulicy, przy której mieściło się biuro reklam, w mieszkanku, na czas dżumy wynajętem przez niego wpobliżu dworca kolejowego, w zadymionej i zatłoczonej salce pensjonatu generałowej Ostapowej, a nawet na cmentarzu przy grobie małego Romka. Nie udało mu się dotrzeć do niej w żadnem z tych miejsc, aż nagle ujrzał ją. Stała w ciemnym pokoju nieruchoma i zapatrzona przed siebie. Czarne kotary niby w żałobę przybranej kaplicy zwisały dokoła ciężkiemi fałdami. Skądś zwysoka wdzierało się wąskie, mdłe pasemko światła i rzucało słabe refleksy na twarz Ludmiły. Wagin zdumiał się. Raz jeden przez cały czas znajomości z tą zgnębioną i milczącą dziewczyną spostrzegł u niej taki wyraz. Było to wtedy, gdy podczas rozmowy z Wali-chanem u Ostapowych przyłapał na sobie jej wzrok. Ludmiła miała wówczas niezwykle łagodnie uśmiechniętą twarz i oczy pełne blasków, które czyniły ją niemal piękną