Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/104

Ta strona została przepisana.

— Hańba! Zdzierają z nas pieniądze za woły, które zbiegły z rzeźni! Zwrócić pieniądze! Precz z tym bykiem! Oszustwo! Cuadrilla, powinna protestować! Przedsiębiorcy uważają publiczność, espadę i banderyljerów za tchórzów i głupców!... Precz!...
Sędziowie, szybko się naradziwszy, zdecydowali jednak inaczej.
Prezydent krzyknął donośnie:
Banderillas de fuego!
Po chwili petardy, wbite w kark tchórzliwego zwierzęcia, jęły z hukiem pękać i rzygać ogniem. Swąd siarki i spalonego mięsa drażnił powonienie okrutnego tłumu.
Byk wściekł się odrazu, obalił dwa konie, łamiąc biodro pikadorowi, i z rykiem gonił kapadorów, skacząc i wyrzucając racicami obłoki piasku. Cuadrilla poprowadziła dalej krwawe igrzysko.
— Dość tego, amigo! — rzekła leniwym głosem donna Ineza. — Napatrzyliśmy się dosyta na te jatki i na tych zwinnych, cuchnących potem rzeźników. Nudne to i na dłuższy przeciąg czasu — wstrętne! — Jedźmy do mnie. Jestem głodna!
— Jak senora rozkaże... — odpowiedział, wstając.
Spojrzał na balkon. Koledzy wlepiali w niego zdumione oczy.
Machnął w ich stronę ręką i, przepuściwszy przed sobą obie senory, zbiegł ze schodów.
— Porwanie sabinek... — zaśmiał się Joze de Vega.
— Za ich skwapliwą zgodą... — dorzucił Huertas.
— Zazdrość was pożera, łobuzy! — zauważył Isidro Gines i, cmoknąwszy grubemi wargami, dodał:
— Ma szczęście ten płomiennooki „chłopak w kratkę“!
Dozorca otwierał bramę cyrkowego chlewu i wypuszczał czwartego byka...