Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/108

Ta strona została przepisana.

czas na wszystko: i nową powieść napisze, i senoritom główki będzie zawracał, i nas zdystansuje!
Profesorowie natomiast z pewnem zawodowem zaciekawieniem oczekiwali, czy też rozreklamowany i oddający się pobocznej pracy student nie zaniedba nauki. Wychowawcy młodzieży widzieliby w tem potwierdzenie nagminnej teorji, niewiadomo przez kogo zmyślonej, że rasa czarna odznacza się brakiem zdolności do długotrwałego wysiłku. Przytaczano sobie wzajemnie dzieje studentów-murzynów i mieszańców z innych uczelni, wywlekano różne przykłady z pism pedagogicznych i z dzieł naukowych.
Enriko Kastellar tymczasem nie urzeczywistniał nadziei kolegów i stawał się zaprzeczeniem wszelkich teoryj o rzekomej niższości rasy czarnej.
Koledzy podpatrzyli w jego pokoiku na Calle del Luna grube zeszyty — zapisane, upstrzone poprawkami, a, co najważniejsze, starannie ukryte przed okiem ludzkiem na szafie. Rozeszła się natychmiast pogłoska, że Enriko przygotowuje do druku nową powieść. W pokoju profesorskim powitano tę nowinę zdumieniem. Wydawała się wprost niewiarogodną. Młody mulat składał egzaminy świetnie, a profesorowie musieli stwierdzić u niego niezrównanie wyższy poziom inteligencji i wiedzy od rodowitych Hiszpanów, mimo, że wśród nich odniedawna zabłąkała się nawet jakaś zubożała i nieudolna latorośl sławnego rodu książąt Infantado.
— Czy piszecie coś nowego, Kastellar? — zapytał mulata pewnego razu profesor prawa międzynarodowego, chcąc zmieszać go takiem obcesowem pytaniem.
— Tak, panie profesorze! — odparł student spokojnym głosem.
— Przecież macie tyle pracy w szkole?