Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/112

Ta strona została przepisana.

Ineza znała życie i ludzi. Niezwykłą bezceremonjalnością, niemal brutalnym cynizmem w zdumienie wprawiała pięknego młodzieńca, który podobał się kapryśnej i zmysłowej śpiewaczce. Wzbudziła tem w mulacie ostre zaciekawienie. Jej niebywała szczerość, niczem nieskrępowana żądza używania, ugruntowana na osobistym poglądzie na świat i ponurej psychologji artystki, uderzyły go i podrażniły.
Ineza de Mena, spotkawszy Enriko w cyrku, po drugiej „paseo“ opuściła lożę. Wsiadłszy ze swoją towarzyszką do białej limuzyny, skinęła ręką na mulata.
Enriko zawahał się przez chwilę, a potem, stanąwszy na stopniu samochodu, pochylił się ku donnie Inezie i szepnął z szyderczym uśmiechem:
— Senoro! Obawiam się, że zaszła pomyłka... Słyszałem i czytałem, że kapryśne, znudzone panie szukają dla siebie... pocieszycieli i nawet opłacają ich. Jest to wstrętne i hańbiące obie strony zjawisko! Nie mógłbym brać udziału w takiej... tranzakcji!...
Donna Ineza słuchała uważnie. Mulat ciągnął dalej:
— Teraz inna znowu kombinacja... przepraszam, że mówię, nie obwijając w bawełnę, lecz szczerość senory upoważnia mnie do tego. Nieprawdaż?
W milczeniu skinęła głową, bawiąc się wachlarzem. W oczach jej zapalały się wesołe, ironiczne ogniki.

— Druga kombinacja mogłaby się opierać na wygórowanem i niczem nieuzasadnionem mniemaniu o moich... zasobach pieniężnych — mówił Enriko. — Uprzedzam senorę, że jestem biednym studentem — prawdziwym „un pobre diablillo“[1], więc senora zrozumie, że oprócz kwiatów i cukierków... (niestety, tak jest!) dalej moja hojność iść nie może. Przysięgam, że tak jest!

  1. Biedne djablę.