Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/115

Ta strona została przepisana.

— Istotnie! — potwierdziła w zamyśleniu. — Trwają takie poglądy i wrosły głęboko korzeniami w mózgi hiszpańskie. Na to można zaradzić jedynie...
— Czem? — zapytał mulat, z niecierpliwością oczekując odpowiedzi.
Ogarnęła go ciekawość, czy będzie ona zgodna z jego własnem rozumowaniem.
— Należy wybić się wysoko ponad tłum! — zawołała z pasją w głosie. — Zmusić, aby wszyscy patrzyli na ciebie, nino, zadzierając głowy!
Enriko zerwał się na równe nogi i zakrzyknął:
— Senoro Inezo! Na Madonnę! Postępuję tak od pierwszych lat świadomości! Cały wysiłek myśli i woli skierowałem na wyżyny, o których marzę!
Artystka ujęła go za rękę i łagodny uśmiech rozchylił jej ukarminowane wargi. Trwało to krótko, bo po chwili koło ust zjawiła się gorzka zmarszczka, a w oczach błysnęły ponure i groźne ognie. Zaczęła mówić szybko i namiętnie:
— O, ja znam dążenie na szczyty, nieugaszone pragnienie chwili, gdy się patrzy na świat zgóry nadół! Opowiem ci coś o sobie. Zresztą może nie warto, bo to są rzeczy nudne?
— Niech senora mówi, niech mówi! — prosił gorąco Enriko, wyciągając do niej ręce błagalnym ruchem.
— Dobrze! — kiwnęła głową. — Historja krótka, chociaż zażądała ona ode mnie nadludzkiej siły... Ale to są detale... Cały świat podziwia śpiewaczkę Inezę de Mena. Tymczasem imię moje i nazwisko jest całkiem inne, a brzmi nader pospolicie, gdyż w każdej pralni lub w straganie z jarzynami można znaleźć jakąś... Marję Guerra.
Donna Ineza uderzyła się lekko w pierś i zawołała: