Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/124

Ta strona została przepisana.

— Odprowadź mnie, śliczny chłopaku! Bądź rycerzem do końca! — rzekła ze śmiechem i pociągnęła go ku sobie.
Mulat powrócił na Calle de la Luna dopiero nad ranem, gdy cnotliwa senora Meadez trzepała przed oknem poduszki i stare tiulowe kapy.
Odtąd donna Ineza zawładnęła nim całkowicie. Przestał pisać i nużącym wysiłkiem woli zmuszał się do nauki, marząc o godzinie, w której ujrzy śpiewaczkę, a wtedy — po pierwszym pocałunku — zniknie przed nim rzeczywistość, pochłonięta szkarłatnem, palącem zarzewiem uniesień i szału.
Pewnego razu donna Ineza przypomniała kochankowi o zbliżającym się terminie wydania powieści jego przez „Rondę“.
— Ach, tak!... — odpowiedział obojętnym, niedbałym głosem. — Już prędko... za dziesięć, nie — za osiem dni...
Wyciągnął do niej ramiona i zaczął okrywać burzliwemi pocałunkami jej twarz, szyję, piersi. Zwykle odpowiadała wybuchem zmysłów na ich wybuch ze strony kochanka. Teraz spojrzała na niego uważnie i zamyśliła się. Nieprzytomne, błędne oczy Enriko i jego głos zduszony, pozbawiony żywszego brzmienia, niemal tylko szept, w którym nic nie wyczuła, oprócz dzikiej żądzy, zabójczej i oślepiającej — wszystko to, takie wyraźne, pierwotne i do najwyższego napięcia dochodzące, zatrwożyło ją. Ten piękny, roznamiętniony młodzieniec przypomniał jej opisy della Puletty wiosennych misterjów Isztary, gdy oddawano młodzieńców w ręce rozpustnych kapłanek w świątyni Emah... Była to ofiara, skazana na śmierć wśród orgji zmysłów. Troska wyryła jej zmarszczki koło ust, a inne — jeszcze głębsze — przecięły czoło. Oczy spochmurniały nagle i przygasły.