niętym ludziom, gdy raptem uczuł jakiś skurcz w sercu, a zimny dreszcz przebiegł mu po grzbiecie — tam i zpowrotem, zaczaił się pod sercem, ciążąc mu i ziębiąc niby kawał lodu.
Nie odezwał się ani słowem Enriko Kastellar. Pochylił tylko głowę i milczał. Przyjęto to za oznakę wzruszenia i dano mu spokój.
W domu znalazł całą paczkę numerów „Rondy“, przysłanych z redakcji miesięcznika, i list w zielonej kopercie. Poznał pismo donny Inezy de Mena.
Donosiła mu, że sprawy osobiste zmuszają ją do opuszczenia Madrytu na tydzień, doradzała, aby się zabrał z całym porywem do nowej powieści i pamiętał o niej — swej wiernej przyjaciółce.
Enriko uczuł smutek i nie mógł znaleźć sobie miejsca.
Wreszcie wyszedł na miasto, zajrzał do Retiro, przeszedł się jego alejami i, powracając, wlókł się przez Prado. Jak zawsze, widział zachwycone i podniecone oczy kobiet, ścigających go wzrokiem, słyszał wykrzykniki zdumienia nad swoją pięknością, zgrabną postacią i płomiennością oczu.
Koło fontanny Cybeli jakiś pan, na widok mulata, zwrócił się do swej towarzyszki i zawołał:
— Patrz! Idzie Enriko Kastellar, autor nowej powieści, którą bardzo chwalą...
Młodzieniec uśmiechnął się nieznacznie. Uczuł zadowolenie, widząc, że staje się osobistością, popularną w stolicy.
— A więc, — pomyślał — idę dotychczas właściwą drogą. Nie mogę się teraz zatrzymać ani na chwilę. Muszę dążyć ciągle naprzód!
Porwała go nieprzeparta chęć pracy. Skinął na dorożkę i kazał się wieźć do domu.
Usiadł przy biurku i zaczął pisać. Była to sobota, mógł więc pracować przez cały wieczór i noc.
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/131
Ta strona została przepisana.