radosne. Uprzytomnił sobie znowu, że dominującem uczuciem stała się szczera i głęboka przyjaźń jego dla tej pięknej kobiety.
Ineza czekała na niego i spotkała przed domem.
Otoczył ją ramionami z rozczuleniem i radością, lecz spuścizna afrykańskiej krwi odezwała się natychmiast, pomimo jego woli i świadomości. Zgniótł Inezę w uścisku brutalnym niemal, szukał ust jej, szepcąc:
— Skarbie mój! Najcudowniejszy Skarbie! Bogini!
Musnęła oczy jego krótkim pocałunkiem i wyślizgnęła mu się ruchem szybkim i stanowczym.
Patrzał na nią, nic nie rozumiejąc.
— Mój Boże! — zdziwił się. — Cóż to znaczy?
Uśmiechnęła się smutnie i rzekła:
— Opowiedz mi, nino, jak spędziłeś ten tydzień...
Trochę zmieszany i rozżalony na nią spełnił jej żądanie, ponuro patrząc w ziemię.
Pogłaskała go po czole i szepnęła:
— Mądry, bardzo mądry chłopak! Nie obawiam się teraz o ciebie. Wytrwasz!
Przyglądał się jej coraz uważniej i ogarnęło go zdumienie.
Ineza wydała mu się stokroć piękniejsza. Ten sam złoty obłok dokoła twarzy — białej i wyrazistej, te same usta płonące, te same oczy, porywające zmiennością błysków. Zauważył w niej jednak coś zupełnie nowego, czego nie potrafiłby określić. Zmiana nieuchwytna, a wyraźnie odczuta przez Enriko, zmusiła go do czujności i panowania nad sobą.
Rozumiał, że gdyby popuścił teraz wodze niecierpliwości i zbytniej porywczości w swych żądaniach, Ineza, która ceniła w nim zwykle te cechy dzikiej zmysłowości, mogłaby się stać zdolną do czynu nieobliczalnego. Jakiego czynu i w jakim momencie — tego nie wiedział.
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/134
Ta strona została przepisana.