Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/144

Ta strona została skorygowana.

ment w kałamarzu... i nie zagaśnie ogień w duszy... Hę? Dios mio! Czy caballero pisze, czy może spoczywa na laurach? Czy mój młody przyjaciel nie ukrywa już czegoś w zanadrzu? Hę?!
— Nic jeszcze nie przyniosłem, ale piszę... Musiałem przerwać pracę, bo don Aguillar żąda szybkiego odrobienia korekty... Zabiera mi to dużo czasu!
— A ile durosów sypnął wydawca? — wtrącił, redaktor.
— Trzy tysiące peset... — odparł Enriko.
— Hm... jak na początek, to nieźle, nieźle! — zamruczał Atocha.
— Panie redaktorze, przyszedłem do pana w pewnej prywatnej i poufnej sprawie — zaczął mulat. — Chcę prosić o radę, bo, doprawdy, nikogo tu nie mam, a do pana czuję zaufanie i prawdziwą wdzięczność...
Don Jeronimo zionął dymem i zrzucił okulary.
— Bardzo chętnie służę, amigo! — pisnął z uprzejmym uśmiechem.
Mulat opowiedział mu o zamierzonem widzeniu się z generałem Kastellarem i o rozmowie, jaką pragnął przeprowadzić ze swoim znienawidzonym ojcem.
Madonna de Sagrada! — strzepnąwszy palcami, wykrzyknął redaktor. — Gotowy temat do nowej powieści! Co będzie, to będzie, ale wykorzystasz to spotkanie dla przyszłego utworu, przyjacielu! Ciężką przewiduję przeprawę z hrabią de l’Alkudia, bo, mówiąc nawiasem, straszny to „burbon“! Ale — skoro się zamachnęło — należy uderzyć, tak mówił Pizarro, a on się na tych rzeczach znał! W czemże mogę dopomóc senorowi?
Enriko opowiedział o swej matce, czarowniku z dżungli za Elaro, o chatce wpobliżu koszar i o tem, jak zbitego do nieprzytomności chłopaka znaleźli „Biali Bracia“