Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/150

Ta strona została skorygowana.

Generał westchnął ciężko i zacisnął ręce.
— Tak... ale to już przyjęte w kolonjach... gdzie każdy urzędnik czy żołnierz pozostawia po sobie potomstwo... Nie przeczę, że jest to bezprawie, lecz bezprawie — sankcjonowane przez milczące prawo...
— Przepraszam, ekscelencjo! — wtrącił Atocha. — Takie prawo nie istnieje. Sankcja istnieje, ale jest to obyczaj, który przyjęto z powodu ciemnoty czarnych kobiet, nie umiejących i nie mających odwagi upominać się o swoje krzywdy i dochodzić swoich praw. W Hiszpanji, jak twierdzi mój przyjaciel, słynny adwokat (ekscelencja musi go znać!) — don Bernardino Montemolina, niema dwóch kodeksów cywilnych, lecz jeden...
Don Dominiko Kastellar milczał, namyślając się, wreszcie spytał:
Bien? Czego więc żądasz, chłopcze?
— Błagam o usynowienie mnie i nadanie mi pełnego nazwiska — Kastellar hrabia de l’Alkudia — odparł Enriko. — Od tego wkrótce zależeć będzie mój los...
— Ależ podpisałeś dokument zrzeczenia się... — wyrwało się generałowi.
— Tak! Zrzekłem się w swojem imieniu, lecz nie w imieniu mego ojca, który może mieć własny na to pogląd, poczucie honoru i sumienie chrześcijanina! — natychmiast odpowiedział mulat.
— Zresztą, — dodał don Jeronimo — nie każdy bękart rodzi się świetnym pisarzem, stanowiącym chlubę kraju, ekscelencjo...
Znowu zapanowało milczenie, ale wszyscy wyczuli nagle, że coś się załamało, zapadły jakieś niewypowiedziane postanowienia, że wzbierająca burza przeminęła bez śladu.
— To trzeba obmyśleć dokładnie... — szepnął generał. — Mamy czas...