sławy. „Świt czy zmierzch?“ w wydaniu książkowem cieszył się powodzeniem, więc nazwisko autora nie schodziło z łamów pism. Oczekiwano od niego nowego utworu, a tymczasem Enriko Kastellar studjował strategję, balistykę, chemję, maszerował pod dźwięki orkiestry wojskowej, tkwił na warcie, strzelał do drewnianych figur, na pamięć kuł wszystkie daty i imiona z historji wojen hiszpańskich i nad program — uczęszczał na kursy lotnicze.
Przypomniał sobie dzień opuszczenia szkoły kolonjalnej.
Koledzy, ze źle ukrytą radością powitali jego decyzję zmiany zawodu, cieszyli się, że schodzi im z drogi najzdolniejszy konkurent. Profesorowie kiwali głowami i zdumiewali się, a „minister“ wprost powiedział, że Enriko popełnia szaleństwo, za które drogo zapłaci. Don Atocha, dowiedziawszy się o zamiarze wyjazdu do Toledo, zerwał się z fotela redakcyjnego i niemal z pięściami rzucił się na młodego mulata.
— Za miskę soczewicy marnej oddajesz świetną karjerę pisarza?! — piszczał ze zgrozą. Pociągnęły ciebie, niby srokę, błyskotki, cały ten blichtr wojskowy: lampasy, szlify, akselbanty, guziczki, pętelki. Tfu! Za błazeństwo oddać natchnienie, talent? Nie spodziewałem się tego po tobie, Enriko Kastellar!
Mówił to z takiem oburzeniem, że aż spociła mu się żółta czaszka i zaszkliły się łzami oczy.
Enriko przypomniał sobie radę donny Inezy de Mena, aby nie zbaczać z „drogi bogów“, gdyż zdolność do natchnienia i wzlotów czynią człowieka posiadaczem nieba.
Zgadzał się z tem wszystkiem, lecz mimo to nie usłuchał przyjaciół, porzucił drogę, zdobytą przez siebie, i wstąpił na inną — jakżeż odmienną i obcą mu!
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/159
Ta strona została przepisana.