Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

datkowych pytań gubernatora, a gdy potem usiadł na miejsce, wpatrzył się w uśmiechniętą twarzyczkę dziewczynki, myśląc:
— Czy też ona wie to wszystko, równie dobrze, jak ja?
Potem odpowiadali inni uczniowie. Głos im drżał i załamywał się co chwila, słowa się plątały. Odpowiedzi były zagmatwane, niepewne. Wreszcie generał powstał i rzekł donośnym głosem:
— Oddaję do szkoły waszej moją córkę Lizę! Spodziewam się, że będziecie dla niej dobrymi kolegami! Bądźcie zdrowe, dzieci!
Gubernator, pożegnawszy prefekta i profesorów, odszedł w towarzystwie adjutanta. Dziewczynka pozostała w klasie.
Dzieci odprowadzały dostojnego gościa wiwatami, a gdy wsiadł do samochodu, odśpiewały raz jeszcze hymn narodowy.
Profesor wskazał Lizie wolne miejsce na ławce szkolnej.
Usiadła i zaczęła się rozglądać. Na prawo od niej siedziała mała, chuda murzynka Betty, o dużej, kędzierzawej głowie i wywiniętych wargach. Utkwiła oczy w kajet i nie śmiała spojrzeć na nową sąsiadkę. Z drugiej strony służalczo uśmiechał się do Lizy piegowaty Pedro Jago. Znała go, widując na poczcie, gdzie urzędował ojciec chłopaka.
Obejrzawszy się poza siebie, spostrzegła, że mały mulat siedzi tuż za nią, poważny i zamyślony.
Zajrzała przelotnie w jego oczy, pełne płomieni i zadumy zarazem, a nieznaczny uśmiech przemknął po jej smagłej twarzyczce. Po chwili uspokoiła się i słuchała wykładu brata Ambrożego, który opowiadał właśnie o ostatniej podróży Kolumba.