Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/162

Ta strona została przepisana.

możliwością skandalu, sławą swego bękarta i wyczuwaną w grzecznych pytaniach starego Atocha pogróżką.
— Dusza usiadła na ramieniu bohaterskiego generała — stąd cała ta uprzejmość, łaskawa protekcja, słówka zdawkowo-serdeczne, obłudne westchnienia! — myślał Enriko z pogardą.
Tak długo i głęboko nienawidził kapitana Kastellara, spędzającego noce w trzcinowej chatce nad mętną rzeczułką w dalekiej kolonji afrykańskiej, tak straszliwie pogardzał czerwonym, brutalnym kapitanem Kastellarem, który potrafił poniżyć się aż do pobicia swego małego, ciemnoskórego syna, że nie miał już ani odrobiny cieplejszego uczucia, a nawet wdzięczności dla wspaniałego, potężnego generała gwardji królewskiej. Jad nienawiści zatruwał i toczył serce mulata.
Enriko wstał i, nie oglądając się na siedzibę Cervantesa, gdzie, być może, mistrz dumał niegdyś nad losem zbłąkanego w labiryncie życiowym Alonso el Bueno, wyszedł na plac.
Błąkał się długo po wąskich, krętych uliczkach, zajrzał do ciemnej, niby szczelina skalna, Calle San Juan de Dios i zatrzymał się tu, uderzony rażącym kontrastem. W końcu mrocznego zaułka bił w oczy oświetlony słońcem biały domek del Greco, tajemniczego malarza, alchemika, i czarodzieja. Enriko znalazł się wkrótce koło Puerta de Visagra, ominął dzielnicę szpitalną i ujrzał małą świątynię ze starożytną absydą i z grubo wyciosaną statuą świętej, z mosiężnym wieńcem nad głową.
Nigdy tu nie był jeszcze.
Wszedł do ciemnej nawy kościelnej. Staruchy śpiewały pieśni pobożne. Organista stroił organy. Kościelny — kulawy staruszek zamiatał posadzkę.
Nagle ktoś dotknął ramienia mulata. Obejrzał się. Stał przy nim brat Pablo. Na ospowatej twarzy błyskały