czarne, przenikliwe oczy, usta drgały zlekka, jakgdyby wstrzymując uśmiech grzeszny w miejscu poświęconem.
— Dobrze, żeś przyszedł tu, amigo! — szepnął. — W tych murach podwakroć stał się niegdyś cud. Święta Leokadja, męczennica, zjawiła się tu przed św. Ildefonsem, królem i jego otoczeniem... A teraz przejdźmy dalej...
Doszli do wielkiego ołtarza i uklękli.
Enriko ujrzał krucyfiks, z dużą figurą Chrystusa. Rzeźba z pomalowanego drzewa wyrażała wielkie cierpienie i nędzę ostatnich chwil zgonu.
Dziwne wrażenie wywierała postać Ukrzyżowanego. Wyczerpane, znękane męką ciało bezwładnie zwisało z czarnego krzyża, zmurszałego, stoczonego przez robaki. Zastygła z bólu twarz Zbawiciela, ze spadającemi na czoło czarnemi, gęstemi włosami ludzkiemi, połyskującemi żywym blaskiem, pochyloną była ku ziemi. Wyraziste, chociaż gasnące już oczy patrzyły z pod opuszczonych, nabrzmiałych powiek na kogoś niewidzialnego, a prawa ręka, oderwana od krzyża, ciągnęła się ku niemu ruchem rozpaczliwego wysiłku i bezmiernej dobroci.
— Chrystus de la Vega... — szepnął brat Pablo. — Przed wiekami, cudowna figura Syna Marji opuściła rękę, przybitą do krzyża, potwierdzając tem prawdę, o którą w trosce serdecznej pogrążeni ludzie prosili Zbawiciela.
— Chrystus de la Vega!... — powtórzył mulat, przypominając sobie wzruszającą legendę toledańską o rycerzu wątpiącym i dziewicy, niewinnie posądzonej.
— Tak... Jezus, potwierdzający prawdę... Jeżeli dręczy ciebie, synu, zwątpienie, że błądzisz w dążeniu do własnego wyzwolenia, zapominając o braciach cierpiących i uciemiężonych, — zapytaj o to Chrystusa de la Vega... On cię oświeci... dopomoże...
Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/163
Ta strona została przepisana.