Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/173

Ta strona została przepisana.

rzucała słowa obelżywe i zuchwałe. Murzynka podniecała się coraz bardziej, już brakowało jej tchu, więc charkotała, syczała i wyła przeciągle. Piana ukazała się na jej wargach; kurczyły się i prostowały długie, cienkie palce; związane ręce prężyły się rozpaczliwie, usiłując zerwać sznur.
Umilkła i obejrzała się nieprzytomnym wzrokiem.
Gubernator zamierzał już wydać rozkaz, aby wyprowadzono poczwarę, gdy Belira roześmiała się pijanym, bezczelnym śmiechem i, szeroko otwierając usta, rzuciła po hiszpańsku kilka słów. Straszliwe, ohydne wyzwiska, wyuzdane przekleństwa padały, jak kamienie, a echo ich tłukło się po obszernej sali, skąd gubernator Hiszpanji kierował losem, dobrobytem i pokojem czarnych tubylców i dumał nad pozyskaniem ich dla wspaniałej cywilizacji europejskiej. Takich słów nigdy nie słyszały te ściany, więc jakgdyby się przyczaiły i oczekiwały czegoś najstraszniejszego.
Lecz najstraszniejsze zostało już dokonane — nieznacznie i podstępnie.
Liza z jękiem przerażenia wybiegła z gabinetu ojca, zatykając uszy i zakrywając twarz rękami. Czuła wyraźnie, że stara murzynka spoliczkowała ją zgniłemi słowy, plunęła jej w oczy jadem pogardy.
Don Miguel Floridablanca skinął na szefa policji i rzekł:
— Ukarać chłostą, potem wsadzić do więzienia na miesiąc, na chleb i wodę, a wyznaczać na ciężkie roboty, na najcięższe!
Policjanci wywlekli murzynkę, a wraz z nimi opuścił też zaraz gabinet gubernatora ponury urzędnik.
Don Miguel wszedł do pokoju córki. Liza siedziała na łóżku, ściskając sobie skronie i drżąc cała.
— Pocóż kazałeś mi przyjść? — jęknęła.