Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/176

Ta strona została przepisana.

Pewnego razu „trzeci sekretarz“, Rodrigo hrabia Riego, zastał Lizę, czytającą „Rondę“. Dostała ją dopiero po pół roku. Nie mogła jednak ukryć swego wzruszenia, bo w oczach jej połyskiwały łzy.
Czytała właśnie pierwszą połowę „Świtu czy zmierzchu?“ i zrozumiała odrazu, że Enriko pisze o niej i dla niej. Kobiece serce nie mogło nie zabić żywiej na odgłos głębokiej i szczerej miłości, więc wzruszenie coraz bardziej ją ogarniało.
— Co pani czyta? — zapytał sekretarz. — Dios mio, jakżebym pragnął, żeby pani kiedykolwiek z takim samym cudnym wyrazem oczu czytała mój utwór.
— A pan też pisze? — zapytała zdumiona.
— Tak... weksle... — odparł z błazeńską miną.
Odpowiedziała mu uśmiechem, ale wnet spoważniała i rzekła:
— Jest to powieść, napisana przez mego kolegę szkolnego, Enriko Kastellara.
— Kastellar?! — zawołał hrabia Riego. — Znam hrabiego Kastellara de l’Alkudia. Moja rodzina jest nawet spokrewniona z Kastellarami po kądzieli. To z tych Kastellarów?
Liza opuściła oczy i odparła z westchnieniem:
— Nie, to inny Kastellar... mulat...
— Ach, mulat! — powtórzył. — No, to nie warto czytać, senorito Lizo.
— Dlaczego pan tak myśli? — zapytała, marszcząc brwi.
— Madonna! — zawołał. — Ci mieszańcy w kratki i cętki są nader zarozumiali i przebiegli... Umieją oni naśladować nas w najdrobniejszych szczegółach... Mogą wydawać się ideologami, myślicielami, romantykami, ale, jak mój papa powiada, im jaśniejszą mają skórę, tem czarniejszą duszę! Cha-cha-cha!