Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/18

Ta strona została skorygowana.

— Nie zrozumiałam, proszę ojca-prefekta, — odparła wzruszonym głosem. — Zdaje mi się, że Pedro Jago obraził Enriko, nazwawszy go „cętkowanym... bękartem“!... Nie wiem, co znaczą te słowa, lecz Enriko natychmiast rzucił się na Pedro.
— Ach, tak?... — mruknął mnich. — Pedro Jago, ja nie mogę wytłumaczyć dzieciom znaczenia obraźliwego słowa, którego użyłeś. Jednak ty, widocznie, rozumiesz je, a więc powiem ci, że nie hańbi ono wcale Enriko, zato jakąż czarną plamą kładzie się na sumienie białych ludzi, rządzących tym krajem! Za swój niedobry czyn otrzymasz zasłużoną karę!
Enriko podniósł głowę i odezwał się twardym głosem:
— Bardzo proszę ojca-prefekta nie karać Jago! On powtarza to, co tak często mówią dorośli. Obraził mnie, lecz to — moja sprawa...
— Cóż to? — spytał mnich. — Chcesz się zemścić na nim, odpłacić złem za zło?
— Nie wiem... — mruknął mulat. — Jeszcze nie wiem...
— Siadajcie! — urwał nagle prefekt i podszedł do katedry.
Po lekcji religji dzieci miały przerwę obiadową.
Liza podeszła do ponuro milczącego mulata i, wyciągając do niego rękę, powiedziała:
— Odprowadź mnie do pałacu. Mam ci coś do powiedzenia!
Chłopiec skinął głową. Wyszli razem za bramę szkoły.
— Enriko! — zaczęła dziewczynka. — Wczoraj był u nas ojciec-prefekt i opowiadał nam, że jesteś najlepszym i najzdolniejszym chłopcem w szkole. Dziś przekonałam się o tem sama, bo jesteś odważny, wszystko umiesz i mówisz pięknie...