Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/180

Ta strona została przepisana.

— Śmierć królowi!
Tłum drgnął, zbiegł z chodników i otoczył exaltados[1] zwartą ścianą, przez którą nie mogli utorować sobie drogi ani policjanci, ani też uzbrojeni żołnierze.
Ciżba ludzka ścisnęła ich, porwała i sunęła groźnie i powolnie w stronę pałacu królewskiego, wydając grzmiące okrzyki.
— Śmierć królowi! Niech żyje republika i wolność!
Wszystkie boczne ulice, prowadzące ku Armeria i pałacowi, były już obsadzone wojskiem i zatarasowane baterjami karabinów maszynowych.
Kulomioty rzygnęły ogniem. Tłum, wyjąc i tratując się wzajemnie, miotał się w popłochu i zmykał, chociaż nikt go nie ścigał. Sanitarjusze podnieśli i umieścili w furgonie Czerwonego Krzyża kilku rannych, a policja sprzątnęła z jezdni porzucony czerwony sztandar i ciała dwóch zabitych.

Rewolucja w centrum miasta została stłumiona odrazu. Kierujący akcją przeciwko buntowniczym manifestantom, generał Kastellar de l’Alkudia miał wprawę w tej dziedzinie i wiedział, że dopóki będzie miał pod swoją komendą pierwszą dywizję gwardji, żaden rewolucjonista nie dojdzie do placu przed pałacem monarchy. Wybuchającym zamieszkom w centrum miasta nie przypisywał żadnego znaczenia. Przerazić i wzbudzić panikę w przygodnym tłumie, niezwiązanym wspólną taktyką walki ulicznej, — było rzeczą łatwą. Trudniej udawało się poskromić rewolucyjne bandy na przedmieściach i w dzielnicach fabrycznych. Robotnicy i tłum bezroboczych, podjudzanych przez znanych im i zaufanych agitatorów, walczyli dość odważnie i stawiali zaciekły opór szarżującej na nich kawalerji, posiłkując się ręcznemi granatami własnego wyrobu.

  1. Buntowników.