nało mu, że nie wypełnił jeszcze przeznaczenia, które zawisło nad nim pod trzcinową, spadzistą strzechą chatki murzyńskiej, a zakończyć się miało... Gdzie? Jak? Kiedy? Stało mu się to obojętnem; pragnął jedynie, aby ten ostatni odruch duszy jego i własnej, niczem nieskrępowanej woli rozproszył ciężkie, nieruchome i pozbawione barw zwoje, płachty i tumany zmierzchu głuchego.
Gdy rozmyślał nad tem wszystkiem, ordynans wybełkotał niepewnym głosem:
— Ośmielę się zapytać pana kapitana...
— Mów, Migu! — kiwnął głową oficer.
— Przyniesiono list, duży list z kancelarji pałacowej...
Mulat rozerwał szybko kopertę z herbem królewskim i ujrzał bilet, zapraszający go na bal dworski. Na dołączonej do zaproszenia kartce generał Kastellar pisał, że postara się przedstawić kapitana jego królewskiej mości, jako bohatera, który stłumił w zarodku powstanie.
— Boże prawy! — westchnął Enriko, a po tem bezwiednem westchnieniu pozostał przykry chłód, jakgdyby przeczucie złe i ostrzegawcze.
W dwa dni później zebrana na salach dworskich societa podziwiała istotnie piękną parę. W niewielkiej niszy, ozdobionej freskami Konrada Giacinto, stało dwu wojskowych — wysoki, barczysty, o siwiejącej czuprynie i dumnej twarzy generał Kastellar hrabia de l’Alkudia, obok niego zaś równego z nim wzrostu, lecz wiotki, do posągu nieznanego boga podobny — mulat, o czarnych włosach i twarzy pięknej, choć jakgdyby stężałej, której ogromne, pozbawione blasku oczy nada-