Strona:F. A. Ossendowski - Tajemnica płonącego samolotu.djvu/19

Ta strona została przepisana.

— Pracuję dużo i ciągle... — mruknął, wzruszając ramionami.
— Tak, zapewne... — odpowiedziała. — Jednak, dziś się pobiłeś z tym brzydkim nicponiem, a on zwyciężył. Pedro mocniejszy jest od ciebie...
— Mocniejszy... — zgodził się chłopak, ponuro patrząc przed siebie. — Gdyby nie był mocniejszym, nie śmiałby nazywać mnie... bękartem!
— Co to znaczy — „bękart“? — zapytała z zaciekawieniem.
— Jest to dziecko murzynki i białego — odparł cicho.
— To każdy mulat jest bękartem? — zadała nowe pytanie.
— Nie! — potrząsnął głową chłopak. — Tylko wtedy...
Umilkł nagle i, spojrzawszy na Lizę, rzucił krótko i stanowczo:
— Sama się dowiesz o tem kiedyś...
Dziewczynka spochmurniała i zmarszczyła brwi.
— Rozumiem, że to coś bardzo złego... — szepnęła, rumieniąc się nagle, lecz po chwili dźwięcznym i gorącym głosem dodała: — Musisz się stać silniejszym od Pedro Jago, aby on nie śmiał nigdy zadzierać z tobą!... Rozumiesz?
— Rozumiem — odpowiedział nieco zdziwiony. — Ale jak to zrobić?
— Musisz się gimnastykować, uprawiać sporty! — zawołała, dotykając dłonią ramienia mulata. — O, widzisz? Masz słabe muskuły, a to źle! Mężczyzna powinien być nietylko mądry, lecz i silny! Czytałam o tem w pięknej powiastce „The life’s way“ miss Elly Rolls. Dam ci ją do przeczytania! No, jestem już w domu. Dowidzenia, Enriko!